Ewa Pierzgalska – do tańca i do biegania… po spełnienie

Trudno o postać lepiej bardziej pasującą do hasła #Run happy. Ewa Pierzgalska – świetna biegaczka, matka, żona i choreoterapeutka. Wzorzec z Sevres szczęścia i spełnienia. Przede wszystkim jednak inspirujący człowiek, który miłość do biegania łączy z pasją – wydobywania i pokazywania światu potencjału swoich podopiecznych. „Ponarzekać jeszcze zdążę” – mówi, a tymczasem cieszy się życiem i dzieli tą radością z nami.

Ewa pracuje w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym im. Marii Grzegorzewskiej w Pile.

„Trafiłam tu w wyniku zmiany życiowych okoliczności. Wcześniej pracowałam w oddalonym o 60 km ośrodku resocjalizacyjnym w Trzcińcu, z chłopakami. Kiedy zostałam mamą, a długie dojazdy do pracy stały się uciążliwe, złożyłam papiery do szkoły specjalnej. Zrobiłam dodatkowe studia i z pedagoga resocjalizującego przeistoczyłam się w pedagoga specjalnego.”

Bardzo szybko praca, której największym atutem miała być bliskość domu, staje się prawdziwą pasją i miejscem intensywnego rozwoju. Dziś największą dumą Ewy jest prowadzony przez nią teatr – Pilski Teatr Tańca. Powstał z miłości do ruchu, tańca i z potrzeby stworzenia przestrzeni artystycznego wyrazu dla swoich wychowanków. „Teatr robiłam z młodzieżą już w Trzcińcu. W nowej pracy kontynuowałam ten pomysł. Zaczynałam od teatru słowa, ale ta droga nie była dla nikogo w pełni satysfakcjonująca. Musiałam poszukać formy, która pozwoli wyeksponować potencjał moich podopiecznych, a nie ich deficyty. Rozwiązaniem okazał się właśnie taniec.”

Ponieważ nie czuje się wystarczająco przygotowana, wpada w szalony wir dokształcania. Najpierw choreoterapia w Warszawie (dwa lata wyczerpujących fizycznie, przetańczonych zjazdów). Mało jej, decyduje się na elitarną terapię tańcem w Polskim Teatrze Tańca w Poznaniu. Wierzy, że ciała jej wychowanków są instrumentami skrywającymi piękną opowieść, a ona musi znaleźć do nich drogę. Pragnie wydobyć tę opowieść na światło dzienne i zachwycić nią innych.

Jednocześnie, jakby tego ruchu było mało, zapada na nieuleczalną miłość do biegania. „Zawdzięczam to bratu. On przecierał szlaki, był moim mentorem. Startował w półmaratonach, a ja, widząc, jaką mu to bieganie po asfalcie daje radość, po prostu postanowiłam dołączyć.”

Ze swojego pierwszego półmaratonu Ewa wróciła z… medalem za „pudło” („Jestem mistrzynią debiutów – powie później – Pierwszy ultramaraton też ukończyłam na wysokim, siódmym miejscu.) Wkrótce brat musi ustąpić siostrze nie tylko pola, ale również zrezygnować z roli jej trenera. Coraz częściej podczas zawodów ogląda jej plecy, bo siostra gna po kolejne życiówki jak rozpędzona antylopa.

„W pewnym momencie na mojej biegowej drodze pojawia się Marek Jaroszewski i klub 4run. Tak naprawdę dopiero wtedy zaczynają się czasy i prawdziwe ściganie. Wcześniej życiówki po prostu robiłam. Marek uświadomił mi, że przygotowując się do biegu, muszę wiedzieć, jaki czas chcę osiągnąć.”

Sportowy związek z Brooksem zyskuje też drugie oblicze.: „W nagrodę za pudło na kolejnym półmaratonie otrzymałam bon na buty Brooksa. Sprawdziły się znakomicie, od tego czasu więc jestem wierna tej marce. Mój żelazny zestaw to: Cascadia – buty do biegania po górach i po lesie, Ghosty, w których biega się lekko i przyjemnie. Lubię też lekkie startówki Brooksa, typu pure, chętnie zabieram je na treningi po bieżni.”

Dystansem, który Ewa otacza szczególną estymą, jest maraton. To jej właściwy cel, to na królewskim dystansie najbardziej pragnie się sprawdzić. Mądre rady kolejnych trenerów, ciężka biegowa harówa („był moment, że trenowałam 9 razy w tygodniu”) i drużynowe wybiegania z 4run przynoszą konkretne efekty. Ale Ewa nie byłaby sobą, gdyby przebiegając metę maratonu z czasem 3:30 nie pomyślała o pokonaniu tego dystansu kwadrans szybciej. „Do osiągnięcia czasu 3:15 podchodziłam aż trzy razy. Udało się! Jestem z tego bardzo dumna. Teraz, z perspektywy wytrawnej biegaczki, moim celem jest utrzymanie tego wyniku.”

„Ale czy tylko o czasy tutaj chodzi?” – pytam moją rozmówczynię. A Ewa, z właściwą sobie szczerością odpowiada, że nadal jeszcze osiągnięcie zaplanowanego przez nią wyniku stanowi główne kryterium sukcesu. „Coraz większą przyjemność czerpię jednak z samych przygotowań do biegu, z pokonywania wewnętrznego lenia, z codziennej biegowej rutyny. Gdy są pot, zmęczenie, wtedy też przychodzi satysfakcja. Doskonale wyczuwa to mój syn, który wie, że wybieganą mamę może przekonać do wszystkiego

A co z porażkami? Nauczyłam się dostrzegać piękno również takich doświadczeń. Chwile, kiedy będąc w trasie, np. na 30. kilometrze uświadamiam sobie, że nie osiągnę tego, co zamierzyłam i biegnę dalej, bardzo mnie wzruszają i zapadają w pamięć na długo.”
***
„Ewo, powiedz mi jeszcze na koniec, czym dla Ciebie jest szczęście?”
„Kocham życie. Szalenie. Jestem człowiekiem szczęśliwym. Kochałam za dziesięciu, pracowałam za piętnastu, pasji miałam za trzydziestu. Gdyby nie było jutra, nie miałabym żalu.”

DO GÓRY