Marcin Ćwirzeń – w butach do biegania po spartańskie laury

Redakcja: Marcin, opowiedz nam o wyzwaniu sportowym, na które właśnie się przygotowujesz.

Marcin Ćwirzeń: 19 września wylatuję do Stanów, a konkretnie do North Lake Tahoe, gdzie kilka dni później wystartuję w 24 Hours Spartan Ultra World Championships. Będę tam walczył o tytuł mistrza świata spartan w kategorii wiekowej 35-40 lat.

North Lake Tahoe to duże jezioro słodkowodne, leżące na wysokości 1897 m, na granicy stanów Kalifornia i Nevada, na zachód od Carson City. Jest największym i najczystszym jeziorem alpejskim w Ameryce Północnej. Okolice jeziora stanowią arenę wielu sportowych zawodów, ja wystartuję w niezwykle wymagającym biegu w formule Spartan Ultra Race.

Bieg rozpoczniemy na wysokości podobnej do naszej Śnieżki. Najpierw zrobimy pętlę o długości 21 km, a następnie kolejną, 12 kilometrową. Mamy 24 godziny, aby zrobić maksymalną ilość pętli, pokonać jak najwięcej kilometrów i przeszkód.

Nie jest to mój pierwszy start w tych zawodach, dlatego wiem, że w North Lake Tahoe ważna rolę odgrywa pogoda. Poprzednio startowaliśmy tam w pełnym słońcu, przy 20°C, a na szczycie mieliśmy temperaturę na minusie. Trzeba było w tych okolicznościach przepłynąć skute lodem jezioro. Jest to tak duże wyzwanie dla organizmu, że niektórzy zawodnicy rezygnują.

R: A ty, jak rozumiem, wszedłeś do tej lodowatej wody?

Marcin: Miałem ze sobą worki do przechowywania odzieży. Przed wejściem do wody planowałem jak najwięcej z siebie zdjąć, zabezpieczyć, a potem założyć suche rzeczy. Historia potoczyła się nieco inaczej.

Już nad brzegiem jeziora dostrzegłem spartankę z Węgier. Stała tam – roztrzęsiona, przemoczona, widać było, że jest na granicy wytrzymałości i rozważa rezygnację z dalszego biegu. Upuściłem jeden z worków, niby przez nieuwagę, ale mając nadzieję, że z niego skorzysta. Swoje rzeczy wpakowałem do drugiego i wskoczyłem do wody. Gdy z niej wyszedłem, okazało się, że mój worek był pęknięty! Założyłem więc na siebie całkowicie mokre ubrania, które oczywiście zaczęły na mnie zamarzać, odtajały dopiero w trakcie dalszego biegu.

Taki jest właśnie ten bieg – pod każdym względem ekstremalny!

R: Dobrze wiesz, co Cię na tych spartańskich mistrzostwach świata czeka.

Marcin: Spodziewam się ogromnego wysiłku, któremu będzie musiało podołać moje ciało, ale przede wszystkim głowa.

Wielu zawodników rezygnuje w trakcie biegu. Pokonuje ich zmęczenie. Bardzo zniechęca też samo bieganie po pętli – ta monotonia i powtarzalność. Głowa może sobie z tym nie poradzić, ludzie zaczynają się wyłamywać. Biegając ultradystanse zrozumiałem, że to, co najtrudniejsze, czai się samym końcu. Z 52 kilometrów, które musisz pokonać, najgorsze są ostatnie trzy, cztery. A jeśli jeszcze dodamy męczącą mózg monotonię?

Punktem, w którym zawsze sporo zawodników rezygnuje, jest przepak. Mówią: „Ja już mam dość!”, „Nie chcę słyszeć o tym biegu!” „ Nie dam rady!”. Zabierają rzeczy i kończą rywalizację.

Wiem więc, że podczas tego biegu najważniejsza będzie głowa, a o nią się nie martwię. Psychicznie jestem bardzo mocny.

R: I tego się trzymajmy. Ale wracając do tych, którym zdarzyło się zejść z trasy – nawet oni wracają, biorą udział w kolejnych zawodach. Dlaczego?

Marcin: Spartan Race to coś więcej niż zawody. To styl życia, zżyta i serdeczna społeczność, a do tego wyjątkowa atmosfera. Gdy wspominam zawody w Grecji, historyczne okrzyki na starcie „Arooo! Arooo!”, opowieść o Leonidasie, nadal odczuwam wzruszenie. Wiesz co? Żadne porsche stojące przed domem nie dałoby mi takich przeżyć, takiej satysfakcji jak ta, którą mam, biorąc udział w Spartan Race.

R: No tak, ale żeby stać się częścią spartańskiej społeczności, musiałeś na to pracować, i to ciężko. Cofnijmy się nieco w czasie. Opowiedz o tym, co doprowadziło Cię do miejsca, w którym teraz jesteś? Jakie momenty, punkty w swoim sportowym CV nazwałbyś „kamieniami milowymi”?

Marcin: To będzie długa historia. Często tak jest, że do sportu wyczynowego prowadzi życiowy kryzys. Przede mną też życie postawiło kilka poważnych przeszkód, na które totalnie nie byłem przygotowany. Sport, na który wcześniej z wielu powodów nie stawiałem tak mocno, pomógł mi wszystko na nowo poukładać.

Dynamika życiowych zmian była tak duża, że potrzebowałem potężnego kopa energii, wyzwania, które pozwoliłoby mi całkowicie się zresetować. Pewnego dnia zasiadłem więc do komputera, zacząłem szukać możliwie najdłuższego biegu. Znalazłem taki z Wejherowa do Gdańska. 86 kilometrów.

R: O matko! Od razu tyle? A biegałeś wcześniej?

Marcin: Nigdy wcześniej nie przebiegłem nawet 15 km za jednym razem. Kompletne wariactwo!

R: Ale miałeś jakieś przypuszczenia, że dasz radę? Czy było tak, że po prostu MUSIAŁEŚ?

Marcin: Musiałem poczuć, że żyję, poczuć ból, zmęczenie. Spojrzeć na siebie z innej perspektywy i mimo poniesionych strat docenić to, co ciągle mam.

Podczas tamtego biegu wszystko sobie poukładałem. Przegadałem ze sobą najważniejsze tematy (do tej pory podczas zawodów i treningów dużo ze sobą rozmawiam). Wprawdzie po ukończeniu biegu przez tydzień praktycznie nie mogłem chodzić, ale coś się zmieniło. Zrozumiałem, że sport będzie moją drogą, że dzięki niemu się odrodzę, będę lepszym człowiekiem, ojcem – a na tym mi szczególnie zależało.

W Wejherowie byłem na końcu stawki, ale niewiele później, w Survival Race w Poznaniu zająłem 20. miejsce. To był bardzo silny bodziec motywujący do dalszego rozwoju.

R: Od tego czasu startowałeś w wielu imprezach na terenie Polski i o zasięgu międzynarodowym – i to z sukcesami! W Romania Spartan Race dwukrotnie zdobyłeś złoto w swojej kategorii wiekowej. Byłeś wicemistrzem centralnej Europy. Z Runmageddonu w górach Kaukaz w 2018 r. powróciłeś ze srebrnym krążkiem. Nie sposób też nie wspomnieć o tym, że dwukrotnie znalazłeś się w półfinale programu Ninja Warriors.

Marcin: Właściwie każda z tych imprez to był „kamień milowy”. Bieg przez Saharę, który ukończyłem na szóstej pozycji, upewnił mnie w tym, że chcę dalej  tak rywalizować. Nie odwiodły mnie od tego ani burze piaskowe, których doświadczyłem, ani to, że w pewnym momencie zgubiliśmy drogę. Wielką przyjemnością było poznanie startującego w tym biegu Jerzego Dudka, naszego świetnego bramkarza już wtedy „na emeryturze sportowej”.

Bieg po górach Kaukaz też był dla mnie niezłą lekcją. Mieliśmy tam do pokonania 100 km w trzy dni. Pierwszego dnia byłem drugi, drugiego też. W noc poprzedzającą ostatnią fazę rywalizacji dopadła mnie bezsenność. Ogromna presja, którą sam na siebie nałożyłem, nogi z kamienia, chłód nocy (-5°C), a w dodatku chrapiący obok kolega – wszystko to spowodowało, że nie mogłem zasnąć. Tej nocy ułożyłem sobie w głowie precyzyjny plan, jak rozegrać ostatni odcinek. Spodziewałem się, że pokona mnie jeden zawodnik, który był wtedy prawdziwym dominatorem – i tak się stało, ale nie porzucałem myśli o wicemistrzostwie.

Byłem tak skupiony na realizacji planu, że rzadko patrzyłem, co się dzieje za mną. Nie opuszczało mnie jednak wrażenie, że ktoś nieustannie depcze mi po piętach. Słyszałem tupot, jakieś uderzenia… Postanowiłem, że nie dam się złapać, zacząłem przyspieszać. Pod koniec takiej prawie siedmiokilometrowej ucieczki poczułem, że jeśli nie zwolnię, to po prostu padnę ze zmęczenia. Wtedy dopiero odwróciłem się, a tam… pustkaJ Nikogo nie było, a te odgłosy to mój bukłak uderzający o plecy.

R: To świetnie pokazuje, jaką próbą dla organizmu, a zwłaszcza dla głowy, jest Spartan Race i inne tego typu biegi. A skoro mowa o rywalach, masz takich, z którymi nieustannie rywalizujesz o palmę pierwszeństwa?

Marcin: Osób, które stają ze mną na starcie, nie traktuję jak rywali. Jeśli z kimś rywalizuję, to przede wszystkim z samym sobą, z własną głową, ciałem. Tylko sobie chcę tak naprawdę coś udowodnić.

Oczywiście, miałem przeciwników. Jednym z nich był Węgier Richard Fettel. Wygrywał wszystko, a ja patrzyłem na niego i myślałem „Chcę biegać tak jak on.”Dziś już mi się to udaje, a nawet czasami z nim wygrywam.

Podczas ostatniego biegu w Słowacji Richard cały czas prowadził. Uciekał, ale miałem go w zasięgu wzroku. O tym, że ostatecznie z nim wygrałem, zdecydowała ostatnia przeszkoda – multirig. Jej pokonanie sygnalizuje się uderzeniem w wiszący na samym końcu dzwoneczek. Byłem tak blisko Richarda, że w mojej głowie pojawiła się myśl: „Albo wszystko, albo nic.” Zrobiłem potężny zamach i… udało mi dotknąć dzwoneczka kilka setnych sekundy przed nim.

Za to właśnie uwielbiam zawody Spartan Race. Do ostatniego momentu nic nie jest przesądzone. Różnice czasowe między zawodnikami są naprawdę niewielkie. Warto walczyć do końca. A na mecie koniecznie przytulić rywala, dzięki któremu ta walka miała jeszcze lepszy smak.

R: Na zakończenie naszej rozmowy poproszę, byś zdradził co nieco z biegowej „kuchni”. Jak wygląda Twój trening, zwłaszcza na ostatnim etapie przygotowań do 24 Hours Spartan Ultra World Championships?

Marcin: Jeśli chodzi o trening, to sam go sobie rozplanowuję. Jestem totalnym samoukiem. O specyfice moich przygotowań decyduje to, że w przeciwieństwie do zawodowych sportowców ja normalnie pracuję, prowadzę własna firmę i zajęcia w klubie fitness. Mam rodzinę i wszystko muszę dobrze poukładać.

Najważniejsze są oczywiście nogi – to je szczególnie wzmacniam. Trenuję po swojemu. Niektóre elementy mogą się komuś wydać bez sensu na tym etapie, np. długie wybiegania, bieganie z kamizelką z obciążeniem, w masce ograniczającej dopływ tlenu, ale u mnie to wszystko się sprawdza. Ale pozwól, że nie zdradzę tu wszystkich swoich tajemnic – dodam tylko, że sporo wiedzą ci, którzy przychodzą do klubu na moje zajęcia J.

R: A fundusze? Dieta? Sprzęt?

Marcin: Wbrew temu, co może sobie niektórzy myślą, większą część kosztów pokrywam z własnej kieszeni. I tak było od początku – zbierałem grosz do grosza, pracując na dwóch etatach. Planując wyjazdy na zawody z ekipą Wolfteam, zawsze szukamy najtańszych przelotów, hoteli, bierzemy minimalną ilość rzeczy, by nie płacić za dodatkowy bagaż.

Tym razem jednak jest nieco inaczej – otrzymałem wsparcie z kilku stron. Udzieliły mi go Lasy Państwowe, z którymi od lat owocnie współpracuję przy organizacji trzcianeckiego Wolfrace, a nawet planujemy wspólnie całkiem nową inicjatywę…, o której może powiem innym razem. Wspiera mnie Starostwo Powiatowe w Pile, z którym także organizowałem już niejedną imprezę i jeszcze wiele wspólnych inicjatyw przed nami. Zdrową i zbilansowana dietę zapewnia mi 4line Catering. Mogę też liczyć na wsparcie Grupy Jaworski, 4M Logistic Michał Ulan.

Zdjęcie ( to przed sklepem 4runJ)

Last but not least… bardzo wiele zawdzięczam firmie Brooks. Jestem dumny z bycia Waszym Ambasadorem. Dzięki butom do biegania, które od Was otrzymałem, mój trening nabrał innego wymiaru. Wszystkie płaskie treningi wykonuję w Gliceryn 20 – jestem nimi po prostu zachwycony.

W 24 Hours Spartan Ultra World Championships wystartuję w Caldera 6. Otrzymałem te buty całkiem niedawno, ale już pierwszy z nimi kontakt przekonuje, że podczas 24 godzin, które spędzę na trasie, moim stopom nie zaszkodzi żadna nierówność terenu.

R: I tego się trzymajmy! Powodzenia, Marcin! Trzymamy kciuki! A jak wrócisz, koniecznie podziel się z nami wrażeniami – przede wszystkim z biegu, ale również opowiedz, jak poradziły sobie buty! Jesteśmy umówieni?

Marcin: Jasne, do zobaczenia!

DO GÓRY